Nie inaczej było, gdy po raz pierwszy podjęłam decyzję o podróży do Birmy. Od tego czasu minęło kilka lat. W pierwszym roku Birmę odwiedziłam trzykrotnie. Tajemnicze nazwy, znane z map i książek przeistoczyły się w obrazy miejsc, twarze ludzi, smaki, zapachy i kolory. Ten skrawek Azji, wciśnięty pomiędzy dwa mocarstwa; Indie i Chiny, wyróżnia niepowtarzalna atmosfera i subtelny urok.
Podróż po tym niezwykłym kraju zaczynam od Yangonu, jeszcze nie tak dawno stolicy i głównego miasta regionu z okresu kolonialnego. Pierwszą „niespodzianką”, jaka czeka na przyjezdnych to brak zasięgu w telefonach komórkowych (teraz z pewnością już się to zmieniło, ale pozostawiam oryginalny tekst). Zaraz po przylocie niedowiarkowie włączają telefony, wykonując przy tym niezwykły taniec połączony z gimnastyką. Szukając zasięgu, wyciągają ręce we wszystkich kierunkach. Miejscowi przyglądają się tej ekwilibrystyce z nieukrywaną radością, po czym pukając w szybkę, która oddziela ich od strefy przyznawania wiz, na migi pokazują, że telefony nie działają.
Kolejną rzeczą, jaka nie uchodzi uwadze przyjezdnych jest męski ubiór tubylców. Co widzimy? Panowie w długich do kostek spódniczkach nazywanych „longji”. Ten widok będzie nam towarzyszył podczas całego pobytu w kraju. Jak na Azję przystało, zaraz po wyjściu z budynku lotniska pojawia się masa pomocników: pomoc w przeniesieniu bagażu, znalezieniu hotelu, transportu, „No problem”. Pieczę nad moimi pobytami sprawowało lokalne biuro, więc od pierwszych kroków jest ze mną i osobami, które mi towarzyszą, ktoś z lokalnej agencji. Zawsze miły, pomocny, uprzejmy i emanujący spokojem, którego uczę się od Birmańczyków każdego dnia.
W starej stolicy nie można zapomnieć o wymianie pieniędzy na lokalną walutę. A nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać. Miejsc, aby to uczynić jest niewiele. W hotelach przyjmowane są USD (dolary amerykańskie), ale tylko takie, które wyglądają jakby dopiero wyszły spod prasy drukarskiej – innych nikt nie przyjmie na wymianę. Kantory znaleźć można w bankach i na lotniskach oraz w niektórych hotelach. Aby móc zapłacić na lokalnych bazarach, w restauracjach i innych miejscach, słowem dać zarobić miejscowym, lepiej mieć przy sobie lokalną walutę.
Birma to kraj w 100% buddyjski, i nie trzeba się zbytnio rozglądać, żeby się o tym przekonać. Religia współistnieje z wiarą w duchy opiekuńcze, nadprzyrodzone moce, a wszystko doprawione jest lokalnymi legendami.
Nad miastem góruje złota Pagoda Swedagon, symbol kraju, symbol wyższości buddyzmu nad wszystkim innym na tym terenie. Niesamowita mieszanka ludzkiej wiary, hojności, pracy, uporu i konsekwencji. Tony złota, których nie odważyli się zniszczyć nawet kolonialni najeźdźcy. Obiekt budzi podziw i respekt. Wierni obchodzą to najświętsze w kraju miejsce, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Polewają wodą swoje duchy opiekuńcze. Niemal od razu turyści idą za ich przykładem. Miejsce kryje w sobie niesamowitą magię. Zachodzące słońce jeszcze dobitniej podkreśla jego piękno, tego nie da się zapomnieć i nie da opisać słowami.
Oprócz Pagody Swedagon w mieście można zobaczyć jeszcze wiele świątyń. Godne polecenia są także spacery po kolonialnym centrum miasta. W cieniu masywnych budowli kwitnie lokalna aktywność. Pomysłów na zarobek jest wiele, od stoisk oferujących tylko pojedyncze produkty, przez stragany z owocami i warzywami, uliczne księgarnie, na domowych, rodzinnych barach skończywszy. Warto na chwilę zatrzymać się w lokalnej herbaciarni, gdzie tętni życie miasta, a ludzie w każdym wieku spotykają się na pogawędki ze znajomymi.
Birma to kraj o słabo rozwiniętym systemie dróg, na wielu odcinakach pozbawiony dróg asfaltowych. Te które są, mają więcej nierówności niż asfaltu. Po nich porusza się dorobek motoryzacji z ostatniego półwiecza oraz wszystko to, co ludzie są w stanie zrobić z motorynki czy skuterka, aby przerobić go na pojazd wieloosobowy. Brak przyzwoitych dróg wymusza na turystach korzystanie z transportu lotniczego. W kraju działają prywatne linie lotnicze, w których można wykupić wielo-segmentowy bilet na kilka tras. I tak też robię za każdym razem, dzięki czemu szybko i sprawnie przemieszczamy się z miejsca na miejsce. Choć samoloty są małe i czasy świetności dawno mają za sobą, nigdy nas nie zawiodły.
Z Yangonu lecimy do Baganu (Pagan). To jedno z magicznych miejsc w Azji, odkryte na nowo, daje świadectwo starym birmańskim legendom. Kompleks ponad 2000 obiektów rozsypanych po obszarze około 40km2, robi niesamowite wrażenie. Są wśród nich świątynie, stupy, klasztory. Miasto pełniło funkcję stolicy regionu, a czasy jego rozkwitu przypadają na okres pomiędzy IX a XIII wiekiem. Do wielu z nich dostępu bronią krzewy, piaszczyste drogi i hektary pól. Największe obiekty doczekały się renowacji, ale wiele nadal czeka na ponowne odkrycie. Będąc w Baganie, koniecznie trzeba zobaczyć zachód słońca. Punktów widokowych jest pod dostatkiem. W moim odczuciu zachody słońca w Baganie mogą konkurować tylko z tymi w Hampi (Indie) i Angkorze (Kambodża).
Kolejnym punktem na trasie mojej wędrówki po kraju jest Mandalay. To duże miasto pełniło w przeszłości funkcję, stolicy kraju. Po ośrodku dawnej władzy zachowały się tylko mury obronne i otaczająca je fosa. Jedyny drewniany budynek, przeniesiony poza wieniec murów przetrwał pożar, który zniszczył inne budynki. Złoty Pałac daje wyobrażenie o tym, jak wyglądały birmańskie siedziby władców. Obowiązkowym punktem zwiedzania miasta jest świątynia, przechowująca jeden z najważniejszych posągów Oświeconego – Mahamuni Budda. Od dziesiątek lat, omijając twarz, wierni pokrywają posąg maleńkimi płatkami złota. Dzięki temu, ciało „obrosło” grubą warstwą złota. Rzesze pielgrzymów i mnichów wypełniają wnętrze kompleksu od rana do wieczora.
W niewielkiej odległości od Mandalay warto odwiedzić miasteczko Amarapura. Tu znajduje się największy w Birmie klasztor Mahagandayon. Podpatrujemy tu życie mnichów. Każdy Birmańczyk, co najmniej raz w życiu, trafia do klasztoru buddyjskiego. To miejsca, gdzie ubodzy mają możliwość kształcenia. Warto przy tym zauważyć, że dzięki ogromnej liczbie klasztorów, odsetek analfabetyzmu w kraju jest nieduży. Klasztor to ośrodek lokalnego życia, utrzymywany z dobrowolnych datków. Birmańczycy zawsze mają się czym podzielić z mnichami.
Z kompleksu klasztornego już tylko kilka minut spaceru dzieli nas od słynnego drewnianego mostu U Bein. Moi towarzysze podróży robią zdjęcia i spacerują po moście. Ja piję kawę i przyglądam się tutejszym mieszkańcom. Turyści może już tu nie wrócą, ja będę jeszcze nie raz, więc wnioski płynące z obserwacji życia Birmańczyków mogą być bezcenne. Najdokładniej utkwił mi w pamięci widok młodej kobiety z maleńkim dzieckiem. Zainteresowałam się nią, o nic nie prosiła. Po krótkiej rozmowie (z pomocą tłumacza), okazało się, że wraz z rodziną mieszka niedaleko mostu. O nic nie prosiła, choc było widać, że potrzeby są ogromne. Nie miałam nic, co mogłabym jej zaproponować, a nie jestem zwolennikiem dawania „datków”. Nie zawsze pomagają, często mogą urazić. Myślę, że warto do tego kraju zabrać przydatne podarunki, które w małym stopniu mogą poprawić standard życia miejscowych.
Następnym odwiedzanym miejscem jest Jezioro Inle. Tu życie toczy się na wodzie. Aby dotrzeć do miejsca zakwaterowania należy zmienić środek transportu na długie, wąskie łodzie. Na zobaczenie najważniejszych atrakcji jeziora i jego okolic potrzeba co najmniej jednego dnia. To nie pagody, czy klasztory przyciągają turystów w to miejsce, a sposób życia jego mieszkańców i zagospodarowanie przestrzenne tego akwenu. Po jeziorze pływają wioski, klasztory, hotele, restauracje i ogrody. Te ostatnie powstają z wyciąganych z wody traw. Rosną na nich warzywa i kwiaty. Oddzielone są od siebie kanałami, umożliwiającymi transport i komunikację. Poranek to czas na przyglądanie się rybakom. Swoje wąskie łodzie wprawiają w ruch jednym wiosłem, używając do tego nogi ☺ Jedyny taki sposób chyba na całym świecie. Do połowu używają koszy, szerokich u dołu i wąskich na górze. Są cierpliwi i wytrwali w swoim zajęciu. Techniki połowu nie zmieniły się od stuleci. Gdy rybacy z pełnymi ryb koszami ruszają w kierunku wiosek i lokalnych bazarów czas płynąć dalej. Wizyta w miejscowych manufakturach daje wyobrażenie o niełatwym życiu mieszkańców jeziora. Polecam zobaczenie wyjątkowego zakładu tkackiego. Nici pozyskiwane są z łodyg kwitów lotosu. Ręcznie zwijane, później barwione i suszone. Powstaną z nich materiały typowe dla tego regionu a niespotykane nigdzie indziej. Kolejnym przystankiem była wytwórnia papierosów. Nad jeziorem spotykały się dawne szlaki handlowe. Z jednej strony dostarczano tytoń z drugiej suszone liście. Miejscowi zwijają je i pakują. Pozyskując tym samym kolejne źródło zarobku. Okolice Inle słyną także z obróbki birmańskiego srebra. Istnieje możliwość zobaczenia także tego typu zakładu.
Jeszcze jeden obraz utkwił mi dość mocno w pamięci – widok bawołów wodnych, które są kąpane, myte, szorowane w kanałach przylegających do jeziora i strumieniach. Często te ablucje i pojenie zwierząt odbywa się w tych samych miejscach, w których kąpią się i robią pranie mieszkańcy wiosek.
Koniec podróży to trzydniowy pobyt na plaży w Ngapali. Szeroka piaszczysta plaża zachęca do spacerów. Jesteśmy w środku sezonu turystycznego, a tu – pusto. Po kilku godzinach na plaży zaczynam się zastanawiać jak wygląda życie w miasteczku i okolicy. Wypożyczenie roweru okazuje się doskonałym pomysłem. Teraz z perspektywy rowerzysty widać znacznie więcej! Resztę czasu spędzam poznając najbliższą okolicę. Okazuje się, że niedaleko jest lokalny bazar a tam suszone ryby, świeże owoce i wiele innych towarów. Cała zabudowa ciągnie się wzdłuż plaży i kończy rybackim portem. Hoteli jest nadal niewiele, ale standard już bardzo zróżnicowany. Każdy turysta może wybrać to, co najbardziej odpowiada jego wymaganiom i możliwościom finansowym. Napływ turystów to szansa dla lokalnej ludności. Prowadzą oni restauracje, sklepy i wypożyczalnie rowerów – czasem wszystko w jednym miejscu. Jedzenie jest świeże i smaczne, duży wybór owoców morza. Wszystko po cenach niższych niż w hotelach. Dlatego polecam korzystanie z lokalnych punktów.
Moja walizka w drodze powrotnej pełna jest pamiątek: drewniane figurki, książki, ratanowe ramki, thanaka. To one będą mi przypominały o Birmie, kraju, który zamierzam przecież odwiedzić jeszcze nie raz.
Co powiecie na wspólną wyprawę do Birmy???
M